To coś nad czym totalnie nie panuję. Może to dziwne, ja sama tego nie rozumiem, szczególnie że mam zapędy biologiczne i sporą część robaczków znam i coś tam o nich wiem, więc nie boję się tego, że mnie ugryzą itd. W sumie to sama nie wiem czego się boję.
Zwyczajnie wpadam w panikę kiedy widzę jakieś żyjątko i najchętniej bym uciekła z własnego domu żeby tylko nie musieć się z tym spotykać.
Młoda się tego nie boi. Bardzo często zaprzyjaźnia się z wszelakiej maści robaczkami i pomaga mi niektóre bezpiecznie usuwać z domu. Nie jestem typem człowieka, który zabija co tylko mu wpadnie pod klapek, ale choćbym nie wiem jak chciała to nie potrafię do robaka podejść i np wziąć go na kartkę i wynieść. Jakieś takie mam hopla i nie potrafię tego przemóc.
Pająk to jest maksimum moich możliwości i z nimi żyję częściowo w komitywie.
Z pomidorkami nie taka prosta sprawa, bo im prócz wody potrzeba jeszcze słońca i innych czynników, których w grudniu już nie ma. Dla mnie taka zimowa hodowla na parapecie to trochę takie kiszenie na siłę żeby mieć. Ale no trudno, jeśli trzeba będzie je dotrzymać to jakoś przekaraskamy. W razie czego mam lampę (kolejną,kupiłam sobie już z myślą o balkonowej szafce na rozsadę

Koleusy te co wybrałam zostawiam na następny sezon. Wstawiam do domu i traktuję jak roślinę doniczkową.
Resztę daję na działkę i walczę ze sobą żeby je spisać na straty.
Popołudniu trochę pogmyrałam w ziemi i jeszcze poprzesadzałam.
Kilka koleusów poszło do nowych doniczek. Niektóre wspólnie, niektóre osobno. Rozdzieliłam liczi, jedno zostawiam sobie, drugie oddaję, chyba że los inaczej przesądzi po przesadzaniu. Awokado dostało większą doniczkę po starym drzewku, bo już kipiało dołem. Figi rozdzieliłam na dwie doniczki.
Od razu zrobiło się na parapetach tak... pełniej





Nawet zmarniona pelargonia odżyła. Może młoda jak wróci nie zauważy że coś z nią było nie tak ;)
