Dooobra...to powiedzcie szczerze: czy odwiedzacie mnie tak licznie, bo bawią Was moje nieudolne ogrodnicze eksperymenty, czy rzeczywiście chcielibyście jakiś ogród obejrzeć? Jeśli to pierwsze, no to rozrywka będzie gwarantowana, jeśli drugie....to poproszę szanowne Moderatorstwo o dyspensę na wklejanie cudzych zdjęć, bo moje własne nie zaspokoją potrzeb estetycznych tak wytrawnych ogrodników
Jeśli chodzi o pracę z wózkiem bojowym oraz współpracę z jego zawartością, to bynajmniej nie jest tak lekko -
Ewa jako jedyna rozpoznała w prezentowanej minie gotowość do focha

Nasze działania ogrodowe wyglądają tak, ze po zapakowaniu niemowlęcia i dobytku do wózka, wyłapaniu uciekających kotów i pchających się do domu psów, lekko tylko zziajana ruszam z dziecięciem na obchód ogrodu. Wstępny obchód jest konieczny, żeby dziecko się do jasności padającej z nieba i temperatury niedomowej przyzwyczaiło oraz przestało się wzdrygać nerwowo na dźwięk ćwierkających ptasząt i takich tam. Po mniej więcej 10 minutach podejmuję ostrożną próbę zaparkowania wózka i udania się do prac ogrodniczych...dziecko potrzebuje jakiejś minuty, żeby zaskoczyć, że już nie jedzie i rozedrzeć paszczę. Wtedy należy błyskiem do wózka dolecieć i upozorować ruch, jeżdżąc w miejscu w przód i tył...czasem pomaga i daje matce kolejną minutę na dziabniecie w ziemi. Jeśli nie pomogło to jedziemy zaparkować w pobliżu jakiejś dzikiej atrakcji: psa, martwego szpaka, tatusia ścinającego drzewa, czy sąsiada rozrzucającego obornik. Jeśli atrakcja podpasowała, czasem zyskuję nawet 10 minut swobody, jeśli nie to usiłuję zmylić dziecko, ze nadal się nim zajmuję, czyli siejąc kwiatki, czy kopiąc doły, wyśpiewuję piosenki dla małoletnich, gadam od rzeczy ("Ojej, jaki śliczny ptaszek przyleciał! Ojej ptaszek już nie leci! Ojej ptaszek znowu leci! Ojej ptaszek robi kupę!") i to też czasem pomaga na chwilę. W końcu jednak wszystkie atrakcje powszednieją i wtedy nie ma już zmiłuj się, trzeba dziecko z uprzęży wózkowej rozkulbaczyć i w zgięciu pod katem prostym przegnać po ogrodzie na jego własnych nóżkach. Dziecko generalnie jest niezmordowane, ale wczoraj byłam lepsza....sama prosiła, żeby już nie chodzić

No i po umordowaniu dziecka chodzeniem nadchodzi najlepsze, czyli jazda po muldach w zapuszczonej części ogrodu, która doskonale dziecko usypia...jak ma dobry ciąg, to i godzinę pośpi, a wtedy z szaleństwem w oczach jedną ręką tnę drzewa, drugą grabię, a nogą kopię pod żywopłot
A o to skutki wczorajszych działań, czyli inauguracja warzywnika (przyjrzyjcie się uważnie, tak porządnie to już tam do zimy nie będzie...)
I pierwsze wysiewy kwiatowe:
A także brak skutków zeszłorocznego przekopywania przedogródka...niby eM ze Zdzisiem orali, jak wściekli, niby się prawie do Australii przekopali, a Stasiowe korony cesarskie, teoretycznie wykopane i przesadzone gdzie indziej, jak rosły w przedogródku tak rosną...
