Niby tylko 5 lat i aż 5 lat. Skracałam tekst 3 razy, a i tak wyszedł straszny monolog. Mam nadzieję, Henryku, że nie zmienisz zdania i nadal chętnie przeczytasz
Tak właściwie nie zmieniły się chyba tylko dwie rzeczy: miejsce na stanowisko letnie i miejsce zimowania. Reszta chyba obróciła się co najmniej o 90 stopni, ale napiszę o jednej rzeczy, chyba najbardziej widocznej gołym okiem - o zmianie składu rodzajowego.
Zacznę od tego, w 2011 miałam około 160 roślin i naprawdę była to totalna zbieranina: większa część roślin Taty, który to zapoczątkował (i nazbierał) i przekazał mi pałeczkę (ale to inna historia) plus moje eksperymenty, rośliny znajomych "bo nie chcę/chory/nie wierzę, że kwitnie" i marketowe prezenty od znajomych "bo wiem, że zbierasz". Około połowę całości stanowiły Mammillarie, do tego z 30 kolumnowców (i to nie malutkich), sporo opuncji i różne resztki - zwrócę uwagę na 8 egzemplarzy Gymnocalycium.
Obecnie mam około 240 roślin, ale Mammillarii pozostało około 40, natomiast Gymnocalycium mam około 50, kolumnowców zostało kilka, opuncje są na wyparciu. Przyszły rebucjowate, Astrophytum i Parodie, znalazło się parę niekaktusowych sukulentów. Mammillarii, kolumnowców i opuncji nie przyjmuję już pod swoje skrzydła, a ewentualne marketowe prezenty oddaję w dobre ręce. Z tych 160 obecnych pięć lat temu, obecnie pozostało niecałe 100 egzemplarzy - większą część z tych nieobecnych już u mnie roślin rozdałam, mniejsza część z różnych powodów poszła na kompost.
Nowe rośliny nabyłam już według własnych preferencji, część pochodzi z Rumi, część zakupiłam przy okazji corocznych wystaw w palmiarni w Gliwicach. Dodatkowo, w 2013 roku Wuj zrezygnował z kaktusowego hobby i oddał mi swoje sztuki (zrobiłam tu wyjątek z adopcją Mammillarii), niestety dość zaniedbane. Sporo roślin było na wykończeniu i nie udało mi się ich uratować, a szkoda, bo pamiętałam je z czasów, kiedy byłam mała i oglądałam je kwitnące w szklarence. U tych co przetrwały, konieczne było wytoczenie wojny zastępom wełnowców, pająków i innych ciekawych robaczków.
Tak zerkam na zdjęcia i mam wrażenie, że w ciągu tych paru lat moja zbieranina się "spłaszczyła". Znikła większość ciężkich i wysokich kolumnowców, pojawiły się w miarę małe, kuliste rośliny. Framugi drzwi są za to wdzięczne, bo nie obijam się już z Cereusami po całym domu, pędząc z nimi dwa piętra w dół na stanowisko zimowe

. Od 2012 roku rośliny mają swój stół i nie smażą nóżek na płytkach. Zresztą, cały czas coś się tam zmienia i poprawia.
Takie dwa zdjęcia porównawcze: z 2009 - stan podobny do tego w 2011 oraz zdjęcie z wiosny 2015 (mistrz fotografii to ze mnie nie jest, kto by tam robił wyraźne zdjęcia

no i wymiary balkonu uniemożliwiają złapanie całości).
To takie "krótkie" podsumowanie ostatnich pięciu lat. Być może na tych, co swoje rośliny liczą w tysiącach, trzycyfrowe liczby nie wzruszają, ale mój balkon to odczuwa, jakby się lekko skurczył ostatnio... Teraz czekam na nowy sezon. Planów już pełna głowa, ale o tym może kiedy indziej...
A korzystając z tego, że znowu mamy dzień Gymnocalycium (i dlatego, że w nocy spadł u mnie śnieg), kilka wspomnień lata, już w troszkę większym formacie (
G. baldianum, G. mazanense, G. quehlianum, G. bicolor, G. pflanzii, G. friedriechii):
