Żeby tylko jego! Chyba wszystkich krewnych i przyjaciół z okolicy sprowadził, albo się rozmnożył, bo jest ich kilka – 5 albo 7. Nie wiem dokładnie ile, bo mimo, iż widuję je niemal codziennie, nie rozpoznaję ich jeszcze po rysach „twarzy”, tak jak Chińczyków - wyglądają tak podobnie. Najczęściej widuję je rano, podczas karmienia ryb. Ryby gromadzą się wówczas tłumnie przy „karmidełku” i strasznie przy tym hałasują. Bardzo głośno cmokają, oskubując granulki psiej karmy pływające po powierzchni wody. Co więcej, ganiają za tymi granulkami, odbierając je sobie, co sprawia wrażenie, jakby grały w piłkę wodną. To prawdopodobnie bardzo ekscytuje zaskrońce, bo po dwa, po trzy naraz wypełzają z barwinka rosnącego przy domu i wślizgują się do oczka wodnego… i? No właśnie, wcale nie polują na ryby, tylko dopadają kostek karmy „poganianych” przez ryby po powierzchni wody. Pochwyconego pokarmu nie mogą od razu połknąć, więc pływają z tym pokarmem w „paszczach”, aż ten rozmięknie, co wygląda naprawdę komicznie. Chyba tylko dzięki temu, że odżywiają się psią karmą, mam jeszcze i ryby i żaby.judyta pisze:A czy po tym całym incydencie widywałeś go później jeszcze?
Z niepokojem czekam co będzie dalej.
W tym roku zacząłem eksperymentować z wykorzystaniem trocin jako podkładu grzejnego do inspektu i do kompostowania trawy. Zmieszałem porcje trocin z różnymi dawkami nawozów azotowych, każdą porcję wsypałem do worka i czekam na rezultaty. Wczoraj coś mnie korciło i poszedłem sprawdzać temperaturę w poszczególnych workach. Zacząłem od tego z największą dawką azotu, włożyłem termometr glebowy, niestety zadzwonił klient, rozmowa trwała kilka minut, i szlag trafił termometr. Temperatura w worku musiała znacznie przekroczyć 50 stopni. Dalszych pomiarów dokonywałem, że tak powiem, organoleptycznie, nie tyle „na smak”, co na rękę, rozgrzebując wierzchnią warstwę i wkładając w dziurę łokieć. Tak, tak, łokieć. Tego sposobu pomiaru temperatury nauczyła mnie moja Mama, kiedy zobaczyła, jak przygotowuję kąpiel dla swego pierworodnego. Ja szalałem w łazience, nalewałem wody do wanienki, termometr, minuta, i już wiem, że za zimna, tylko 35 stopni. No to dolewam ciepłej wody, znowu termometr, i już wiem, że za gorąca – 40 stopni. Mama delikatnie mnie odsunęła, podstawiła łokieć pod kran, chwilkę poregulowała i powiada – No to teraz synku nabieraj. I rzeczywiście, było dokładnie 37 stopni. Od tego czasu już wiem, że mój własny łokieć jest doskonałym przyrządem pomiarowym. Rozgrzebuję tedy wierzchnią warstwę trociny, już chcę włożyć łokieć, kiedy dostrzegam, że w trocinach zagrzebane są jakieś biało żółtawe kulki, otoczone jakby pergaminem. A było tego pewnie więcej niż 20 sztuk. Natychmiast je zasypałem. Dziś poczytałem sobie trochę na ten temat w Internecie i już jestem prawie pewien, że w przyszłym roku grozi mi inwazja zaskrońców.
Żona jest optymistką. Twierdzi, że przez to moje wariactwo, „no bo kto widział, żeby ryby karmić psią karmą?” moje karasie lada moment zaczną szczekać, a potem zaczną polować na zaskrońce, „bo wszystko w przyrodzie musi się wyrównać”.