Nie warto załamywać się z powodu jakiegokolwiek niepowodzenia hodowlanego.
Każda porażka powinna czegoś nauczyć i wnieść coś nowego.
W przeszłości zdarzały mi się i ataki drapieżników i choroby w stadzie.
Nigdy nie pomyślałam, aby likwidować z tego powodu ptaki.
Wprost przeciwnie.
Po każdej takiej historii znajdywałam rozwiązanie.
Jak się okazało, dzięki temu zamiast kur podwórkowych mam dwie woliery nie tylko z kurami.
Drapieżniki nie mają szans, choroby nie wróciły, a ja sporo nauczyłam się o hodowli.
Opowiem jeszcze, co przydarzyło się w sobotę.
Zaczęły kluć się pawie, dwa właśnie opuściły jajka, trzy inne miały już dziurki.
I w tym momencie wyłączyli prąd.
Najszybciej jak mogłam zapakowałam jajka i pisklęta do pudełka, okryłam szmatką, zapakowałam razem z inkubatorem do samochodu i wywiozłam do miejscowości, gdzie był prąd.
Pisklęta się uratowały, a pozostałe jajka wykluły.
Jeszcze kilka siedzi w inkubatorze, mają późniejszy termin.
Najlepsze jest to, że od połowy kwietnia inkubator chodził na okrągło, wykluło się około 60 kurcząt i ze 20 przepiórek, a awaria przydarzyła się w najbardziej wrażliwym momencie i to przy lęgu, na którym najbardziej mi zależało.
Tak więc nie ważne, co się dzieje, ważne co my wtedy zrobimy
