Wyrywam te dęby i oddzielam osobno liście, gałęzie, korę i pnie.
Liście palę, a popiół dodaję do kompostu, gałęzie rozdrabniam i używam jako ściółki pod trawę. Muszą być drobno rozdrobnione i równo rozłożone pomiędzy źdźbłami trawy. Ponieważ mają mało azotu, to na każdy gram takiej ściółki daję mikrogram mocznika. Te dawki odmierza mi znajomy aptekarz i wsypuje mi do takich małych woreczków. Ważne jest, aby każdy gram jednakowo zasilić mocznikiem. Nie przenawozić, ale zarazem nie dać za mało.
Korę kompostuję w workach powieszonych 3 metry i 34 centymetry na ziemią. Jest to ważne, ponieważ grawitacja na tej wysokości pozwala na prawidłowy obieg materii stałej a zarazem nie zatrzymuje w masie kompostowej gazów, które swobodnie wydobywają się do atmosfery potęgując efekt cieplarniany (super dla pomidorów).
Pnie wykorzystuję w wędzarni, robiąc nieefektywną szynkę (kilo z kilo trzydzieści surowca). Jest to najprawdopodobniej wina garbników zawartych w odpadach dębowych. Szynka wędzona profesjonalnie daje nawet do 2 kg z 1 kg surowca, ale gdzie mnie amatorowi do osiągnięć zawodowców.
Mimo, że kompost prowadzę kompletnie nieprofesjonalnie, to on i tak jakoś tam się sam robi.
Pozdr::)
Krzysiek
PS. Starter do kompostu, to mi się tak jakoś dziwnie kojarzy. Mimo, że nieczęsto używany. Ale jak już się zdarzy, to też nie problem, byle zdążył
