A Krzysiu, już wiem czemu! poszukałam, bo mnie zaciekawiłeś! - bo one tną pionowo a nie rotacyjnie i ponoć ucinają równo trawę, a nie strzępią jej, a stąd końcówki źdźbła mniej żółkną ....
Na mój "areał" polecają ręczne bębnowe. (do 500m2). Ja mam w sumie może z 90m2 samego trawnika...To jest malutko. Dam radę. Widziałam na allegro używaną, ale zastanawiam się nad tym...
Dziś jest u nas tak słonecznie, niebo bez chmurki, pełne słońce i żar z nieba. Zupełnie jak rok temu w lipcu...
To mi przypomniało zeszłoroczny czas bez działki...To nagłe zakochanie się w ogródkach! To, że nie mogłam się powstrzymać aby nie wyjść z domu i nie wprosić się do ogrodów! To czekanie czy ktoś zostawi otwartą bramę, czy da się wejść...?
A potem, jak już się udało...: przemierzanie działek, oglądanie. Ach, to bicie serca! Nadzieja! Niepewność! Włażenie na opuszczone działki, sprawdzanie czy jest altanka, jakie tam są haszcze, przeżywanie w wyobraźni, na której działce najlepiej się czuję, ustawienie wobec słońca...To, że jeszcze nic nie umiałam...Nawet ocenićwartości. Ta ekscytacja, po prostu uskrzydlenie nadzieją - już to było najwspanialszą wakacyjną przygodą!
A potem rozczarowania: to, że wciaż nie było takiej z odpowiednią ceną. Albo, że nie chcieli sprzedać. Albo jak wędrowałam do Zarządu, do Presesów, w końcu i do mieszkania właścicieli a ten pan mnie wygonił...
I powroty- do dusznego, nagrzanego bloku, do ścian, do ich bezruchu (bo przecież na działce wciąż się poruszają wiatrem liście!), do poczucia, że siędząc w domu niczego nie przybliżę....A Każdy dzień i wędrówki na działkach sprawiały, że niektórzy mnie już tam znali, to było aż podejrzane- ta moja niecierpliwość, pytanie wciąż o to samo, gdy wyczerpały się możliwości. Nie chciałam być natrętem...ale dusza mnie gnała i chodziłam więc "chyłkiem", niby na spacer... W końcu obeszłam wszystkie ogrody, i wiedziałam ile jest działek zaniedbanych, zawęził się obszar nadziei i zaczęło się dzwonienie do właścicieli, czekanie na właścicieli "dębów", potem...te wysokie ceny...
A wciąż przybiegałam tu, do Was, na Forum, opowiadać, szukać wsparcia, rady, co zrobić, jak wytrzymać...Gdy już nie było po co biec na działki, bo obejrzałam już wszystkie wolne i pozostało jedynie czekanie....to zatonęłam w Waszych ogrodach!
Oglądałam, zazdrościłam, chłonęłam, marzyłam, podziwiałam...Czułam że niemal podróżuję z Wami w te miejsca, tak jak niedawno wędrowałam po działkach, nie raz tam zmoczyła mnie ulewa, albo ukrop osłabiał mi spojrzenie (w końcu łaziłam tam całymi dniami, po 10 godzin, bo i dokąd indziej pójść?a jak usiedzieć w mieszkaniu w wakacje? i po co?)..., potem kupiłam już w spożywczaku kapelusz słomkowy i było lepiej....
Wobrażałam sobie jak to będzie: pójść bardzo wcześnie rano na działkę z koszem prowiantu, rozłożyć obrus,i tam czekać aż z porannego chłodu, rosy, mgiełki...pojawi się z nieba żar i gorąc....wtedy usiąść na leżaku i cieszyć się życiem, zostawionym na chwilę za sobą. Albo włączyć natrysk wody i moczyć stopy po upale...
Albo czytać sobie książkę na kocyku na trawie, albo ...po prostu spędzać tam czas...pospać po południu po cieżkim dniu.
Pamiętam też te koszmarne dni, gdy nie miałam dokąd pójść ( w sensie działki) i szłam do parku, ale ogarniało mnie zmęczenie, i spałam na ławce...a gromada dzieci na wycieczce myślała, że jestem trupem.
A dziś, czekam aż będzie koniec chodzenia do pracy...Całe dnie będą znów lipcowe. Ten lipiec zapamiętam chyba właśnie jako najbardziej działkowy z działkowych miesięcy.

Trochę żal mi, że działka już nie jest tajemnicą. Że znam jej każdy kąt.
Myślę, że czas na to, aby wrócić do początków, mimo, że to jeszcze nie "rocznica"...ale często oglądam jej pierwsze zdjęcia, aby pamiętać o tym co mnie urzekło...nadziej prostota, busz zieloności, cień, wytchnienie wobec skwaru...To, że ma podstawy: skromny biały domek z beretem winorośli, drzewa, trawę. To było najpiekniejsze dla mnie, ze wszystkiego. To połączenie.
Teraz jest tam już inaczej, taras, warzywniak, ścieżki...
Może przez to, że dopiero zaczyna zarastać na zielono drugi trawnik i że pomidorki ( a co za tym idzie duży kawał gołej ziemi) zajmują sporą powierzchnię, jest mniej zielono- może dlatego taki żal, że już tamtej nie ma i tęsknota za tamtą aurą zieloności. Za tamtym
wspomnieniem...które było takie wspaniałe.
Jeszcze pamiętam jedno- oślepiające światło w upale, które migocze przez liście i tak mocno kontrastuje z plamami zieleni pod stopami. To, że niemal oślepia, a gdy wchodziło się do "działki z dębami" człowiek był oślepiony i miał mroczki przed oczami od blasku pozostawionego na ścieżce, i to, że na zdjęciach widać właśnie tylko ten kontrast...albo zieleń- zółtą od słońca, albo czerń, i trudno tam się było, czegokolwiek dopatrzeć.

A przecież nacykałam telefonem fotek, aby w domu ją sobie oglądać (wtedy jedynie na malusim ekraniku komórki), i cokolwiek tam wypatrzeć, napatrzeć się, zamarzyć, a nic na fotkach nie widać oprócz tego blasku...!
Teraz jest inaczej, mam od siostry aparat, podczas każdej wizyty zawsze robię jakieś zdjęcie, oglądam czasem fotki w domu, gdy jest deszczowo...
No, ale się rozpisałam...