No pięknie! Przynajmniej masz pewność, że zdążą dojrzeć
Moje dopiero zaczęły wiązać (najszybsza jest Melba, miałam ją też w ub. roku i to jest bardzo żwawa odmiana, zawiązuje jak głupia, a do tego owoce pyszne), jedne są wielkości śliwki węgierki, inne orzeszka laskowego.
Najgorsze, że jak ruszyły z produkcją pędów bocznych, a ja odkładałam przycinanie na później, to teraz mam dziki gąszcz i nie wiem który pęd od której odmiany. Pędy główne mam przypilnowane, idą do góry po sznurkach, ale te boczne to jest jakiś węzeł gordyjski. Przy piętnastu sadzonkach to jest kłopot.
Mam chyba cztery odmiany: Melba, bo już sprawdzona, Sweet America (bo
Anulab ją zachwalała), Pele de Sapo (chyba
Wokan ją polecał) i Zatta, bo to podobno najbrzydszy melon świata, a ja lubię ciekawostki.
W ubiegłym roku miałam jeszcze Charentais, ale pod chmurką (powyższe są w tunelu), i muszę powiedzieć, że to piękny melon, bardzo plenny, z trzech sadzonek miałam kilkanaście owoców (normalnej wielkości, nie jakieś orzeszki), ale jak przyszło załamanie pogody, to przyplątała im się bakteryjna kanciasta plamistość ogórka (chyba często mylona z mączniakiem rzekomym), z którą naprawdę ciężko wygrać, i nie wszystkie owoce zdążyły dojrzeć.
I znowu mam dylemat, ile zostawić zawiązków per roślina, bo jeśli pogoda będzie dobra, to krzaki będą silne i dadzą radę wykarmić więcej, niż dwa owoce, no ale jeśli będzie kiepsko ze słońcem, to mogę zostać z dużą ilością owoców nadających się tylko dla drobiu (nie lubię niedojrzałych melonów; melon ma być dla mnie słodką ambrozją, bo na kanapki to ja mam ogórki). Ech, coroczne rozterki chciwego ogrodnika
