Beatko, Małgosiu, Karolinko dziękuję
Olu przedłużył się mój niebyt na forum, ale tak jak zapowiadałam w końcu wracam
Ponad pięć miesięcy, tak długo nie odwiedzałam i nie aktualizowałam obu wątków. Pięć miesięcy wyjętych z życia, pięć miesięcy po których znów muszę zbierać kawałki i układać wszystko od nowa, nie tylko w wirtualnym świecie.
Tym razem nie mam jednak zamiaru przepraszać i zapewniać: "to już się nie powtórzy". Niestety, jest duże prawdopodobieństwo że taka sytuacja nastąpi ponownie. Nie, zrobię coś lepszego - wyjaśnię.
Od jedenastu lat choruję na nieswoiste zapalenie jelita grubego. Jest to choroba przewlekła i nieuleczalna, z grupy autoimmunologicznych. W dużym skrócie: układ odpornościowy nagle głupieje, nie jest do końca jasne dlaczego, i atakuje własne komórki. Czym to się objawia? W przebiegu lekkim nie dającą się opanować zwykłymi metodami biegunką. W przebiegu ciężkim wrzodami i otwartymi ranami w zaatakowanym organie, z których leje się krew. Nieraz całkiem spore ilości.
Mnie trafiła się od razu najbardziej agresywna i na dodatek lekooporna forma choroby.
A jak w praktyce wygląda życie z zapaleniem jelit?
To tygodnie spędzone w szpitalach, ciągłe badania i niepewność, co przyniesie jutro...
To wypróbowanie najróżniejszych leków lub przeciwnie, kolejny raz tych samych, bo może w końcu zadziałają...
To restrykcyjna dieta po której ma się koszmary na temat suto zastawionego stołu...
To anemia i ciągłe osłabienie, czasem posunięte aż do problemów z oddychaniem...
To ciągły ból i strach, kiedy dosłownie wycieka z ciebie życie...
To bycie zbyt chorym, by normalnie funkcjonować, ale niedostatecznie, aby dostać najlepsze, drogie leczenie...
To wreszcie koszmar krwotoku i operacji, podczas której półtora miesiąca temu wycięto mi niemal całe jelito grube...
To teraz nowa normalność-nienormalność do której się przyzwyczajam - mimo wszystko lepsza niż ostatnie jedenaście lat, bo w końcu nie boli...
Czy w tym wszystkim są jakieś jasne strony? Oczywiście, przecież nawet po najczarniejszej nocy wychodzi kiedyś słońce...
To docenianie codziennych drobnych radości, każdej chwili, która przecież już się nie powtórzy...
To wdzięczność dla ludzi, którzy mimo wszystko są obok...
To zdrowszy tryb życia, który w przyszłości może pomóc uniknąć innych chorób...
To szkoła charakteru, po której jest się silniejszym, bo "co nas nie zabije, to nas wzmocni"...
To chwila wytchnienia, która w dzisiejszym szalonym pędzie jest na wagę złota...
To możliwość przemyślenia i wybrania własnych priorytetów, ustalenia tego, co w życiu najważniejsze...
To wreszcie wdzięczność, że po prostu ŻYJĘ, którą odczuwam każdego dnia - a ilu ludzi może powiedzieć, że w ogóle zna to uczucie?