Ogród trochę podlany, ale chętnie bym jeszcze zabrała trochę wody z tych rejonów, gdzie jej za dużo. Pewnie jeszcze jutro popada.
Nie mogę już patrzeć na to co dzieje się w Kotlinie Kłodzkiej.

Mam znajomą w Wilkanowie, odcięci od świata. Woda to straszny żywioł.
Rozumiem, że przez lata budowano na trudnych terenach, często zalewowych. Nie rozumiem tylko, że od kilku tygodni zaczęto budowę domu na terenie zalewowym Wisłoka, kilkanaście metrów od rzeki. Działka tania, ale szansa, że dom uniknie powodzi minimalna. Co drugi dzień tamtędy przejeżdżam i widzę postępy prac.
Igo trochę podlewam rabaty, ale też moje rośliny przechodzą dość ekstremalną szkołę przeżycia.

Nie podlewam ze dwa tygodnie po posadzaniu, chyba że przesadzam w czasie upału.
Cynie doskonale znoszą upał, a koleusy trochę przypalone.
Jolu ta pachnąca roślina to ambrozja meksykańska, już Ala mi podpowiedziała. Rozsypałam kilka nasion, przesadzę je w suchą, ubogą glebę, żeby nie rosła taka ogromna i nie pokładała się.
Akurat, jak wnuki były, to upały zniechęcały mnie do pracy.

Iga lubi grzebać ze mną w ziemi, a chłopaków M zabiera na przejażdżki rowerowe, więc zawsze mam 2 godziny spokojniejsze. Czasem wnusię też zabiera, więc mam wolne.
Zawilce w tym roku się ugotowały.
Zakwitły ulubione trzcinniki krótkowłose.
