Następna porcja wiadomości o wielkiej trójce
Wczoraj wieczorem ugotowałam dwa opakowania makaronu tj. kilogram! kluchów z jarzynkami i masłem, bo mięsko mi się skończyło definitywnie. Nałożyłam do trzech mich i ustawiłam na podłodze. Łomatko, co to się działo!!! Duży zjadł spokojnie i dostojnie, ale maluchy jadły naraz ze swoich misek i z misek brata, wiły się i kłębiły między miskami, przesuwały miski, siebie nawzajem, ruch był w karmniku jakby stado srok się zleciało

Resztę kluch włożyłam do jednej, największej miski i znowu złapałam aparat, żeby to uwiecznić:
Potem krótki sik metr od domu, bo z pełnymi brzuchami kiepsko się biega i myk ... na posłanko Prota

Najpierw jeden ostrożnie wlazł na koc, potem drugi też, ale szybko zszedł, a potem Prot
nie warcząc przytulił się do czarnego diabełka i oba spokojnie zasnęły. Wystarczyły trzy dni, żeby nawet własne posłanko oddał, to niewiarygodne!!!
A potem ciche piskanie obudziło mnie o czwartej nad ranem. I to był początek dość koszmarnego przeżycia.
Maluchy musiały wyjść na dwór. Prot też już wypoczął po harcach i ruszył tyłek z posłania. Wszystkie wyszły na dwór, a ja spokojnie zamknęłam drzwi wiedząc, że za trzy minutki będą pod nimi z powrotem. Na zewnątrz zimno, ciemno i paskudnie. 4,25. O 5,45 wstał Sz.M. i zadziwiony, że jestem na nogach i lekko się miotam od jednego do drugiego okna - przejął wartę. 7,30 - psów nie ma. 9,00 - czas na leki Prota - psów nie ma. Gwiżdżemy, wołamy, biegamy nad jezioro - nic. Ładna pogoda, lekki wiatr, ale minus 4 stopnie

One na pewno złapały się w sidła i zamarzły!!!
10,00 - zza jeziora (?) słychać w odpowiedzi na gwizdek szczekanie Prota. Czy na pewno Prota? No nie wiem, chyba to jego głos, ale co on by robił wiele kilometrów od domu, aż za jeziorem? I dlaczego szczeka, a nie przybiega?
11,00 Sz.M. wsiada w samochód i jedzie dookoła jeziora szukać psa. Daję mu butelkę z wodą i ciepły koc, na wszelki wypadek podładowuję telefon. Ja zostaję, bo może pies sam wróci... Sz.M. łazi po chaszczach, po górkach i padołkach, po lesie, woła, świszcze i ... nic. Ja z pomostu słyszę jękliwe nawoływanie Prota (tak, to na pewno Prot! to musi być Prot!), ale Sz.M. poszedł za daleko, jest za górką i nic nie słyszy, tylko ja mu donoszę przez komórkę, że szczeknął jeszcze raz, a teraz cisza... "To podejdę z drugiej strony, ale to jakieś dwa kilometry przez las, zadzwonię później." Biegnę na balkon, ale wysokie drzewa zasłaniają widok. Biegnę na pomost, gwiżdżę, wołam, ale pies milczy. pewnie właśnie wykrwawia się gdzieś na mrozie
12,00 Idę! Idę przez strumyk, łąkę sąsiadów, ich bagienko, może mnie nie ustrzelą, może mnie nic nie zagryzie i nie skopie, idę w kierunku, skąd godzinę temu słyszałam skomlenie. Zimno, mokro w nogawki, nos odpada, ale ja mam ciepłą kurtkę, a pies? To już wiele godzin na mrozie, biedny, pewno drży i cierpi. Kiedy go znajdziemy trzeba będzie jechać do weta, żeby zszył te straszne rany od kłusowników, a potem dał antybiotyk, ciepłą kroplówkę na rozgrzanie i w ogóle ratował co się da. Zapalenie płuc murowane! A prochy przeciw padaczce? Przecie dziś nie wziął, na pewno ma teraz atak, biedny Prot. I do tego ta kulawa noga, rozpacz!
Doszłam do trzeciego strumyka, dobrze, że mam buty do łażenia po górach, przynajmniej nie leje mi się do środka. Ale nogawki do kolan mam oblepione śniegiem, a palce nie chcą już trzymać gwizdka. Już dawno nie słyszałam odpowiedzi na gwizd, pewnie zemdlał... A jeśli już zamarzł? Nie jadł śniadania, ma pusty brzuszek, biedny, głodny, opuszczony pies.
14,00 Sz.M. dzwoni. "Mam wszystkie trzy w samochodzie. Wracam do domu.".
Wszystkie trzy diabły wybrały się na wycieczkę za jezioro. Tyle śladów saren i zajęcy, jak można było nie iść! Biegły, tropiły, szły, kołowały, a potem ... zabłądziły. Prot słyszał gwizdanie więc odpowiadał, ale sam wrócić nie umiał. Dookoła pewnie za daleko, a przez jezioro się nie da, chociaż gdyby zamarzło, to byłoby całkiem blisko. Wszystkie trzy w świetnej formie, Prot w środku, Kluski na flankach, banda trojga w natarciu. Sz.M. w czarnej kurtce, w kapeluszu działkowym i z kijem w garści wywołał wściekły atak Prota w obronie diabełków

Szczekał, jakby od tego zależało jego życie!!! A potem poznał zapach Sz.M. i przyleciał w lansadach, przywitał się serdecznie jakby nigdy nic, wskoczył do samochodu i śpi do tej pory niemal bez ruchu.
Dojechaliśmy do domu, jesteśmy już u siebie, a nie na działce, maluchy zostały odwiezione do ich domu i tam niepocieszone zostały. Historia ma więc happy end, ale co przeżyłam, to moje.