Czytam piwoniowy wątek i włos mi się na głowie jeży

. Piwonie mam od zawsze i wydawało mi się, że to takie bezproblemowe roślinki. A tu tyle pułapek na nie czyha!
Przesadzałam moje piwonie wielokrotnie o dowolnej porze roku, nie zwracając uwagi na głębokość sadzenia (nie wiedziałam, że powinny być płytko

) - zawsze kwitły. Najstarsze okazy rosną w otulinie iglaków - kwitną obficie rok w rok (odpukać...).
Pod koniec ubiegłego lata wygrzebałam z ogródkowego śmietnika pewnej pani kilka karp z uschniętymi liśćmi (nie wiem, jak długo wcześniej leżały), przez miesiąc były zadołowane, a we wrześniu wysadziłam je na obecne miejsce. Piwonia "z odzysku" na wiosnę wystartowała pierwsza i już ma piękny pąk kwiatowy!
Dochodzę do wniosku, że jak na razie miałam niezłego fuksa! Zastanawiam się tylko, czy tak jak dotąd zostawić moje piwonie swojemu losowi, czy zacząć wokół nich bardziej chodzić. Skoro do tej pory było dobrze (jeszcze raz odpukuję w niemalowane), to może pozostać przy
status quo?