@ Sauromatum – Twój „imiennik” był kupiony w mojej ulubionej francuskiej szkółce, Promesse de Fleurs. Siedzi w sporej donicy, bo lubi ziemię kwaśną, a u mnie kreda, którą można pisać, miejscami na głębokości ledwie 30 cm. W sumie sam bym się przez to pewnie nań nie zdecydował, ale żona, specjalistka od obstawiania donicami i skrzynkami przestrzeni pokrytej kostką brukową znajdującej się przed domem, bardzo chciała – więc jest. A karczoch mnie naprawdę powala rozmiarami. Ostatnio otwarł dwa kolejne kwiatostany jeszcze wyżej niż te poprzednie. Już ich nie obfocę, chyba że z dużej odległości, korzystając z zoomu w moim aparacie.
@ Anabuko – Dzięki! Co do białej budlei – w tej chwili mam nawet dwie. Jedna, która jest największą z moich budlei, pień ma jak spore drzewo, chyba z piętnaście centymetrów średnicy jak nie więcej, i wysoka na dobre pięć metrów, a rozłożysta że ho-ho (będę ją musiał ostro przyciąć, bo już wszystko w okolicy zacienia). I jedna, która się sama wysiała i żonie w jednej ze skrzynek rośnie – ma nieco ponad metr, ale już kwitnie bardzo obficie kilkunastoma kwiatostanami. Rozwary siałem dziesięć lat temu. Mieszankę. Do tej pory była to mieszanka koloru białego z białym, a także białym. Szczęka mi opadła jak po dziesięciu latach od wysiania w tym roku pierwszy raz pojawił się ten niebieski.
Sauromatum giganteum nie tylko ciekawie wygląda, ale również ciekawie pachnie. Mnie ten zapach przywodzi na myśl jakieś chemikalia, coś w stylu naftaliny, choć ponoć ma przypominać psujące się mięso (czego nie stwierdziłem). Czuć z odległości wielu metrów.
@ Florian Silesia – Wyjątkowo ciemne jest to wnętrze pochwy. A jaki aromat!

Naftaliną wali na kilka metrów! Osty, ostrożnie i popłochy bardzo lubię – stąd też zawsze jest dla nich miejsce w moim ogrodzie. Myślałem, że ostu zwisłego się już nie doczekam, bo jedyna rozeta dająca w tym roku nadzieję na kwiat była u zbiegu trzech ścieżek i nie dało się jej nie rozdeptać, ale i tak jakimś cudem, mimo ciągłego deptania, cichcem chyłkiem bokiem puściła pęd kwiatostanowy…
@ Lisica – Bardzo mi się spodobało jak skomplementowałaś moje lilie, tym bardziej, że – jak sama mówisz – nie przepadasz za tymi kwiatami. Ja takie same odczucia jak Ty wobec lilii mam wobec hortensji i róż. Pachną mi ogrodową sztampą i nic na to nie poradzę, że zupełnie mnie nie kręcą. Róż mam trochę, bo żona lubi, dwie nawet jakimś cudem mi się spodobały (Black Bakkara i Blue Eyes) i, jak widać, nawet je focę, hortensję miałem jedną „odziedziczoną” po poprzedniej właścicielce ogrodu, zdechła ze dwa lata temu, ale przez te osiem lat jej obecności nie obfociłem jej chyba ani razu. Urlop w Krakowie udał się znakomicie, bo – wbrew temu, co piszesz – pogoda była wręcz idealna. Nie za ciepło, z wyjątkiem jednego dnia temperatura nie przekraczała 27°C, a często była sporo niższa, ale też niezbyt deszczowo (nie licząc dnia przylotu i odlotu, które i tak z definicji są „spalone”, padało tylko dwa razy, a i to w takich momentach, że mi nie przeszkadzało). Po prostu idealnie, mogłem sobie tuptać całymi dniami. Pamiętam jak rok temu płakać mi się chciało i nic z wyjazdu do Krakowa nie skorzystałem, bo codziennie było powyżej 30°C i w efekcie mojego łażenia po mieście i okolicach było tyle co udało mi się skorzystać wcześnie rano (a powiedzmy sobie szczerze, urlop zasadniczo nie jest od tego, żeby wstawać wcześnie rano), a od południa już tylko próbowałem nie umrzeć z gorąca, leżąc jak kloc na kanapie u moich rodzicieli…
Pozdrawiam!
LOKI