Hmy przyznaję, tematu nie czytałam w całości, bo długi, chociaż tylko miejscami nudnawy
Robiłam cydr wiele razy bez drożdży oczywiście, bez cukru, bez pasteryzacji i na dzikich drożdzach własnych. I wiecie co? Nigdy nie wyszedł mi taki zszumowany jak to pokazują chociażby w tv. Zawsze był piękny, bursztynowy i klarowny, niezbyt zgazowany, taki w sam raz. Robilam go na miodzie mieszając glostera - z braku mojego ukochanego starkinga, oraz na czerwonej renecie - czyli boskopie. Boskop daje świetny kwasek, cierpkość taką słodko-kwaśną a gloster aromat.
Burzy się to strasznie przez jakieś 2-3 dni. Potem to przelewam przez bardzo gęstą gazę i z powrotem do słoja. Burzy się znów ostro przez 3-4 tygodnie i znów to zlewam delikatnie aby osad został na dnie i już wtedy jest piękne i klarowne. Po w sumie około 6 tygodniach ląduje w zakorkowanych butlach w chłodzie. Bez żadnej chemii stoi mi to nie psując się spokojnie do kolejnego sezonu pite oczywiście.
Perry mi nie wyszło niestety. Mimo robienia jak z jabłkiem i po dodaniu odrobiny kwasku i dosłownie nieprzerwanego bulgotu w pewnym momencie mi pleśnieje, nawet gdy sok jest pasteryzowany i dodam drożdzy to niestety mi sie nie udaje. Aż szkoda, że nie mam już pejsówek z tamtych to były przetwory wszelakie
i taka mała uwaga... całe życie mnie uczono,(i sama tak robię od lat,) że słój napełnia się tylko do 3/ wysokości... wiecie coś o tym?