A dzisiaj podzielę się z Wami moją radością, jeśli pozwolicie
W ubiegłym roku, gdy przez kilka miesięcy przebywałam poza domem, rodzinka miała zając się moimi zielonymi przyjaciółmi...
No i prawie im się to udało...
Zasuszyli mi "tylko" jedną roślinę - a właściwie "cztery w jednym" - chodzi o to, że latem, przesadziłam cztery,różnej wielkości (ale generalnie - niewielkie) draceny do jednej wielkiejdonicy i wystawiłam na zewnątrz - stały tak sobie na podwórku, na świeżym powietrzu, żyjąc pełnią życia ;), a gdy noce były chłodne, chowałam je do szklarni.
Po moim wyjeździe, gdy przyszły mrozy, rodzinka, nie wiedząc co zrobić z tym,sporych rozmiarów, "zawadzaczem"; upchnęłą bidoka do piwnicy (gdzie jest tylko jedno maluteńkie okienko a pomieszczenie b.duże), oczywiście o podlewaniu nie było mowy...
Przykro mi było patrzeć na te zabiedzone, suchutkie "gałązki", myślałam, że już po nim...
A tymczasem...
Jak tylko przyszły cieplejsze dni, wytaszczyłam go z tej piwnicy na dwór, zrobiłam nową fryzurkę (czyt. ostrzygłam na łyso - oberwałam delikatnie wszystkie zeschłe i przegniłe liście), podlałam, odżywiłam i czekałam...
A teraz sami zobaczcie, co się zaczyna dziać...
Jestem przeszczęśliwa!!!
