Prawie cały dzień spędziłam w ogrodzie - ciepło (momentami aż za), więc wykorzystałam czas, żeby kurcgalopkiem przesadzić kilka róż i bylin z miejsc, które za dwa dni zryje kopara. Jak mawiał wiechowski pan Piecyk,
znakiem tego, nie miałam czasu na apartowanie. Mam nadzieję, że uda mi się w ciągu najbliższych dni coś cyknąć, zanim nastąpi uwiąd. Część róż przycięłam, niestety ciągle nie wiem, czy dobrze - się zobaczy w sezonie. Jednej biedaczce, przy wykopywaniu urwałam korzenie, więc musiałam je drastycznie skrócić, się zobaczy, czy się przyjmie z takimi kikutkami.
Ogólny bilans pozytywny - trochę się przesadziło, trochę nawiozło, trochę ciachnęło. Przy okazji złamałam motyczkę i małe widełki, więc czuję się usprawiedliwiona, powiem więcej, wręcz zobligowana do zakupu narzędzi reklamowanego przez Miłkę (takasobie) Romanika

.
Poranek, i to dość wczesny...
Krokusy powoli odchodzą w niepamięć.
Szafirki postanowiły dojść do głosu, na razie jedna odmiana, Azureum (nazwa z gatunku odkrywcza) - czają się "normalne" armeńskie i białe. Się zobaczy.
Szwedzkość nagrodzona - nijak nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ja te cebulki wsadzałam. Na pewno nie w zeszłym sezonie... Śnieżniki.
I donice. Ciągle za mało mam terakotowych (w tych siedzą już od dawna cebulowe i jaskry), a tych z kolei szkoda mi wyrzucić. Może z czasem się zużyją
Pozdrawiam serdecznie
Pomachałabym Wam, ale niestety ręce mam jak orangutan do samej ziemi i każda chyba waży z tonę...