Pierwsze podejście było takie : kupiłam w markecie 2 wiśnie z bryłą korzeniową w workach z siatki zabezpieczonych folią, drzewka miały pąki więc spokojnie na wiosnę je posadziłam. Niestety obie padły, zdążyły jeszcze rozwinąć przed końcem listki.
Drugie podejście to już słuchałam wewnętrznego głosu.
W markecie na ogrodniczym znalazłam wisienki które były w doniczkach, miały listki a nawet kwitły obficie. Usłyszałam na sklepie taki komentarz:
Głupia baba , na pewno jej się nie przyjmą bo to kwitnące. Nikt tak nie kupuje. Zignorowałam

Doszłam do wniosku że jeżeli kwitną to znaczy, że dobrze im w tych doniczkach. Następnie śledziłam prognozę pogody codziennie i jak miało być ciepło to hop na trawkę, jak miało być ciut nad zerem to hop na osłonięty taras , a jak miało spaść do -5 to hop na pięterko do domku. Zabawa trwała tak około 3 tygodnie. Jak już kwiaty opadły były zawiązki owoców, a pogoda zrobiła się stabilna i bez możliwości niższych temperatur posadziłam do gruntu. Mało tego że się przyjęły to jeszcze miałam po garści owoców na obu drzewkach.
