Loki,
u mnie to nawet nie jest namiastka natury tylko nasadzenia zazębiające się z naturalnymi fragmentami terenu.
Ma to swoje niewątpliwe zalety, ponieważ niespecjalnie muszę się narobić.
Ostatnie dwa, może trzy lata większość prac wykonuję za pomocą piły i kosy spalinowej, jak w lesie.
Rzeczywiście ,,Sydonia" jest mocno obyczajowa, trochę brakuje mi wartkiej akcji, ale czyta się nieźle.
Ciekawe, kiedy uda mi się skończyć?
W obecnych warunkach trochę to potrwa.
Lisico,
dla mnie największym mistrzem ogrodnictwa jest natura, wystarczy tylko pozwolić jej działać.
A najlepsze jest to, że jej dzieła z czasem stają się jedynie szlachetniejsze i piękniejsze.
Wypielęgnowane ogrody formowane ręką człowieka przestają istnieć w mgnieniu oka, rok, dwa i nie ma śladu po żmudnych pracach, których celem jest ujarzmienie żywego tworzywa. po co więc w ogóle coś takiego robić?
Olu,
ja nigdy nawet nie próbowałam mieć trawnika, zawsze miałam ruń składającą się z mchu, roślin zielnych i różnych gatunków traw.
Wszystko siało się samo. Taka zielona jednolita trawa to nawet za bardzo mi się nie podoba, jakaś taka monotonna.
