Ewo, przeczytałam Twojego posta , i wiesz czego się dopatrzyłam? Po pierwsze: jestes niezadowolona z leczenia(rozumiem to) i w związku z tym rozżalona na wszystkich i na siebie też. A co za tym idzie -sama piszesz-"nienawidzę siebie takiej" i tu jest pies pogrzebany. Popełniasz niewybaczalny błąd natury psychologicznej. Nie mówię abyś od razu "zapałała " do SIEBIE TAKIEJ ognistą milością. Postaraj się zobaczyć w sobie piękniejsze "kawałki", na pewno takie masz, i daj szansę Twojemu organizmowi do odrobiny zadowolenia i akceptacji. To właśnie jest krok milowy w drodze do odchudzania, a diety, gimnastyki i inne "cuda" owszem, wspomagają w decyzji o rozpoczęciu zmiany wagi. Masę rzeczy ograniczyłaś, i bardzo dobrze, ale z takim podejściem, organizm kradnie i magazynuje wszystko "na czarną godzinę".
Mam chyba 8 czy 9 podręczników "odchudzania", wszystko przerabiałam i nic nie skutkowało. Odkąd mój M powiedzial: Ty weź, nie wygłupiaj się z tym odchudzaniem , bo źle będziesz wyglądać- jak ręką odjął, nic nie robię z tym, a od wiosny 6 kg jak ręką odjął. Oczywiście nie objadam się, od stołu wstaję z lekkim niedosytem, po 19-tej zadnego jedzenia, i wyeliminowałam wszystkie "sklepowe" slodkie napoje.
Ale się rozpisałam, ale to Twoje ratunku wprost mnie zelektryzowało. Pamiętaj, popatrz w lustro i zauważ w sobie piękne fragmenty. I nie tragizuj- w ciągu pięciu lat -10 kg- matematycznie rzecz ujmujac, to na 1 dzień przypada 5,5 grama (0,5 dkg) 10000g:1825dni No weź na wagę kuchenną rzuć 0,5 dkg margaryny - czy to jest duzo? Aha, i pamietaj jeszcze o jednym , często się uśmiechaj, ludzie patrząc na uśmiechniętą buzię nie widzą tych kilogramow, naprawde. Powodzenia
