
Rośnie u mnie nieco różyczek angielskich, z tym, że wsadzam je do ziemi grupami, docelowo po trzy krzewy, minimum dwa.
Jak dotąd, zakupione z goły korzeniem w szkółce niemieckiej i bezpośrednio u Austina (niemieckie lepsze...). Kilka kupionych w naszym centrum ogrodniczym, bezpośrednio z Holandii, w pojemniku. Każda z nich była słabsza i bardziej chorowała niż siostry, dopiero pod koniec drugiego roku po mocnych cięciach próbują nadążyć. Żadna nie odbiła dziką szczepką. W minionym roku rozłożył je trochę majowy mróz, w tym - póki co, wygląda nieźle. Okopczykowane korą i tyla... (nie zdążyłam nic wiecej).
Niemal wszystkie chorują na plamistość, co ciekawe, niepryskane niczym, znacznie są odporniejsze: w pierwszym roku miałam fioła i pilnowałam oprysków, w drugim nie miałam czasu... Usuwałam jedynie chore liście najszybciej jak się dało, ale czasem musiałabym usunąć wszystkie, więc odpuszczałam. Nie ogołociły się

"Najgorsza" w moi stadku jest Winchester Cathedral (ta z holenderskich), wręcz jej nie lubię. Maluszek, najszybciej łapie plamistość i łysieje do zera. Kwitnie niespecjalnie bujnie.
Za "survivalowca" absolutnego uważam nie bardzo nostalgiczną "Sophy's Rose" - leciutko pachnie, sztywne pędy "na baczność", neonowe wręcz kolory - żadne zdjęcie ich nie odda, różowo-magentowo-czerwone - silna, zdrowa jak koń, kwitła po przymrozkach, które ją włącznie z pąkami i kwiatami osypały białą szadzią. Zielone "normalne" liście do połowy lutego.... Terminator to mało...
Pod kątem zdrowia, zapachu, urody, ilości kwiatów i chwytania za oko na czoło wysuwają się cztery:
Lady of Shalott
Jubilee Celebration
Strawberry Hills
i Munstead Wood.
Polecam tę czwórkę wszystkim, także początkującym. Same superlatywy na ich temat. Po prostu wspaniałe.
Bardzo zdrowa i śliczna jest tez maleńka Lady Emma Hamilton (nie chciałam innych barw niż pastelowe róże, tę od pierwszego, cynobrowego pąka po prostu uwielbiam).
Troszeczkę nieładnie mi rośnie A Shropshire Lad, ale to był jej pierwszy rok, dwa kwiatki, perfekcyjne w kształcie i pieknie pachniały, jednak sporo mniejsze niż powinny być.
Port Sunlight, moja, to lubię, ale... nie przepadam ;) Mocno kwitnie, ale chyba nie kocham tego kwiatu, bardzo płaskie i mniejsze niż bym chciała i krzak na razie "chabaziowy" troszkę. Oczywiście jej tego nie powiem ;) Zadnych probleow ze zdrowiem.
Spirit of Freedom - zdecydowanie za ciężkie łebki, przepiękny kolor i mój ulubiony odcień zapachu. Mogłabym się bez nich obejść. Rosną jak wściekłe, maja już ze dwa metry, deszcz je psuje, i te opadające do ziemi głowy... ciągna za soba całe łodygi...
Moje rozczarowanie - Wedgwood Rose. Jeden z najpiękniejszych
(dla mnie) kształtów i kolorów kwiatu, spełnione marzenie, niestety, deszcz pozbawia ją wszelkich walorów. I gryzie, zołza! Może się jeszcze wyrobi, może w donice ją i pod dach przesadzić?

Pełne wdzięku, bezproblemowe, w ulubionym przeze mnie "niepełnym" kwieciu: Scepter of Isle i Scarborough Fair. Kwitna i kwitną i pachną i wabią miliony owadów. Nie gryzą, wybaczają. Moje córeczki ;) ( w tym samym typie wydaje mi sie Royal Jubilee, chyba mam na nią ochote, tylko miejsca brak ;) )
Lichfield Angel, wysoka, mocna, piękna, pachnąca róża o ogromnych kwiatach. Wyglądało, że angielka mi nie odbije, więc kupiłam w donicy "holenderkę". Angielka wybiła, a holenderka omal nie wykitowała. STRASZNIE chorowała. Po dwóch latach różnic niemal się wyrównały, wciąż jednak angielska silniejsza i mniej podatna na plamistość.
Gertruda Jekyll - chorowała mi troszkę na plamistość, kolejne lata pokażą, czy to kwestia słabszego roku, czy taka jej uroda, ale i tak gdybym mogła, posadziłabym ją wszędzie



Mam jeszcze Harlow Carr, niewysoka, nieduży płaski kwiat i niezwykle piękna barwa chłodnego różu, wspaniale harmonizuje z lawendą i srebrno-popielatym, białym. B.ładnie pachnie, niestety, chorowała mi bardzo, ciagną do niej wszelkie robale i zarazy. Możliwe, że dlatego, iż krzaczek był baaardzo słabiutki. Mam tylko jedną, daję jej szanse kupując kolejne dwie, mam nadzieję, że się nie zawiodę...
Malutką różą jest tez Susan Williams Ellis, biała, znacznie mniejszy kwiat niż oczekiwałam, taki większy pomponik, nieduże pączki. Czysta biała biel (nie lodowa, nie kremowa), pąk ma odcień seledynu i czasem plamkę różu lub czerwieni. Również lubia ją robaczki i różne parchy, jednak jest tak niesłychanie dzielna, pokonuje wszystkie trudności, wzmacnia się, co roku drugie kwitnienie lepsze i piękniejsze niż pierwsze. Liczę, że z wiekiem będzie coraz lepiej. To takie "moje różyczki", kochane Zuzanki. Kiedy sie widzi, jak walczą, nie można ich nie podziwiać, nie kochać.
Mortimer Sackler pnący jest o 10 cm mniejszy od nie-pnącego ;) Oba maja prawie trzy metry. Nieujarzmione pierzastookwiate dzikusy

Mam też Wild Edric'a -(nie żywopłotowy) - i to jest róża, która wygląda na dziką, ale się nie rozłazi. Śliczny, intensywny kolor kwiatu, w ogóle nie choruje, ale mszyce ją miłują ponad wszystkie.
Mam jeszcze kilka, w tym tylko trzy nie-austinki, póki co, planuję dalsze poszerzanie zasobów właściwie wyłącznie w tej grupie. Kocham je za kwiaty, zapach i (mimo wszystko) zdrówko.
I muszę przyznać, że po przerwie po superintensywnym kwitnieniu (pod koniec czerwca), upiekszały ogród kwiatami i zapachem jeszcze w czasie wczesnej zimy.
Nie lubię na razie swego ogrodu wiosną, jest łysy i brzydki, klnę, tnąc, okrywając, obrywając, podlewając i opatrując własne strupy. A potem one kwitną... i pachną.... i to jest po prostu sybarycka przyjemność

Przepraszam za brak zdjęć, postaram się nadrobić w roku bieżącym (te z mojego wątku pokazują malutkie krzaczki
