@ Madziagos – na świeczki jestem zdecydowanie za młody. Sztuczne ognie owszem, pamiętam, ale na choince się ich u mnie nie wieszało… Łańcuchy z kolorowego papieru robiliśmy na plastyce czy innym zetpete w szkole – i potem przynosiłem je do domu, by szpeciły choinkę (szpeciły, bo powiedzmy sobie szczerze, że talentu plastycznego to ja nie mam za grosz). Pociągnięte złotą farbką prawdziwe (chyba sosnowe) szyszki też pamiętam z choinki moich rodziców. Też mam spory sentyment do dawnych baniek choinkowych i sporo ich od moich rodziców wziąłem. Niektóre już przekroczyły pięćdziesiąt lat… Co do ozdoby wieńczącej choinkę – u mnie był to szpic rodzaju męskiego… Co do kaszlu i kataru – pojutrze będzie równo miesiąc jak mnie męczy… Po dwóch tygodniach czekania aż samo przejdzie, po których nastąpiły dwie nieskuteczne antybiotykoterapie jestem nastawiony niezbyt optymistycznie co do dalszego rozwoju sytuacji. Co do kropli do nosa – po pierwszej sesji leczenia zostały mi takie z mieszanką kortykosteroidów i antyhistaminików. Nie pamiętam, żeby mi jakoś szczególnie pomagały… Zresztą… Jeśli mój organizm ma to paskudztwo sam zwalczyć, to chyba nie powinienem mu sterydami przeszkadzać…
@ Pelagia – też myślałem, że jak skończę drugą terapię, to będę zdrów jak rydz, niestety jak tylko odstawiłem sterydy, objawy wróciły jak bumerang… Trudno mi uwierzyć w podłoże alergiczne – dlaczego nagle miałbym dostać alergii na cokolwiek w wieku lat trzydziestu siedmiu, jeśli nigdy wcześniej tego typu problemy mnie nie prześladowały? Wymaz pewnie mógłbym sam sobie zrobić, ale nie sądzę, że przychylnym okiem patrzono by na to jak puszczam kasę instytutu na analizę mikrobów z własnego nosa… W ogrodzie szalałem znów wczoraj, bo deszcz odwołali – i tym razem przyciąłem robinię i koniklecę (a żona jabłonkę i budleję). Obrobiliśmy też trochę te pocięte gałęzie – co się nadaje do pomielenia, zostanie zmielone i pójdzie na kompost jak pogoda pozwoli, co się nie bardzo nadaje, pocięliśmy i wywaliliśmy do śmietnika. Z kwiatków też się cieszę… Lubię jak jest kolorowo w ogrodzie. Co do tego kto podgryzł przylaszczkę – nie mam zielonego pojęcia, za rękę/odnóże/stopę nie złapałem. Aczkolwiek myślę, że kilkanaście stopni ciepła, nawet w nocy, to jest temperatura przy której ślimaki mogą ze snu zimowego się wybudzić. Waty i włosów anielskich na choince nigdy nie miałem – ani swojej, ani tej u rodziców, którą pamiętam z dzieciństwa.
@ Slila – irytuje mnie to choróbsko, oj irytuje… Z tą choinką do maja – raz się zdarzyło… Jeszcze jak mieliśmy mniejszą choinkę, więc w sumie mogła stać nie wadząc nikomu… A że oboje z żoną uwielbiamy choinkę, to strasznie przeciągaliśmy z jej składaniem… Teraz, z tą dużą, nie ma takiej opcji. Jeśli nie poskładamy choinki, to nie będę miał miejsca na moje wiosenne wysiewy doniczkowo-skrzynkowe. Choinka sztuczna ma ten plus, że się nie sypie (w każdym razie nie tak jak prawdziwa – bo przy ubieraniu i rozbieraniu zawsze trochę igiełek a nawet gałązek poleci)… Jeśli chodzi o sztuczne ognie (które znam, choć – jak już wspominałem w odpowiedzi do Madzi, gdzie wspominam również i o papierowych łańcuchach – na choince się ich u mnie nie wieszało, podobnie jak nie wieszało się artykułów spożywczych ani waty) – też znałem je pod nazwą „zimne ognie”, z czym wiąże się zabawna (w każdym razie obecnie mnie śmieszy, bo wtedy do śmiechu mi zdecydowanie nie było) anegdota. Otóż pamiętam jak jako bodajże czterolatek chciałem sprawdzić, czy naprawdę, zgodnie z nazwą, zimne ognie są zimne. Skutek: poparzona dłoń i wycie, które pewnie po parter było słychać.

Wracając do papierowych ozdób – moja matka robiła całkiem ładne ozdoby z kartonu, kolorowych celofanów, nici i koralików, trochę ich na mojej choince wisi…
Pozdrawiam!
LOKI